FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj
Forum www.fanstory.fora.pl Strona Główna
->
Opowiadania
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Informacje
----------------
Regulamin
Prośby i Uwagi
Przed państwem...
Twory wyobraźni
----------------
Opowiadania
Wiersze
Art
Linki
Pojedynki Literackie
----------------
Rozporządzenia
Arena
Fun
----------------
Paplanina
Linki
VIP room
Hyde Park
Krzyczy-pudło
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
pisklak
Wysłany: Pon 17:37, 05 Paź 2009
Temat postu:
Powiem jedno: MASZ TALENT. Dziewczyno, ty to potrafisz wzruszyć człowieka. Jeszcze nigdy nie czytałam czegoś tak pięknego, a sama czuję, że to co piszę, to jak wypocone wypracowanie. Zazroszczę ci tej umiejętności pisania, którą ma na pewno mało kto. W tym wszystkim najbardziej podobał mi się ten wiersz, który poruszył mnie doszczętnie. Reszta opowiadania równie wspaniała i interesująca jak na początku.
Wyczekuję ciągu dalszego z ogromnym zapałem
Alisese
Wysłany: Nie 18:59, 04 Paź 2009
Temat postu:
pisklak
- jak już wspomniałam, wiek Daniela i jego rodzeństwa jest celowy i zamierzony. Nie sugerowałabym się szczególnie poziomem inteligencji dzieci w dzisiejszych czasach.
Arya
- te dziwne imiona w dużej mierze ciagną się przez cały tekst, jednakże szczególne ich nagromadzenie zawsze (przynajmniej w moich opowiadaniach) znajduje sie na początku. Potem wszyscy - w miarę możliwości - są przedstawiani kolejno.
A teraz "ciąg dalszy nastąpił."
15 marca 2188r.
Po raz pierwszy w swym życiu nieprzytomny byłem niemal dwa dni po "spotkaniu" z Royalem Rodneyem. Po raz pierwszy też, tuż po przebudzeniu nie byłem w pokoju zupełnie sam. Odkąd tylko pamiętam, otwierając oczy, nie łudziłem się, że jakiegokolwiek członka mej rodziny może obchodzić to, co stanie się z Danielem-poetą. Przyzwyczaiłem się do samotności, ciemnych kątów, kilku kartek papieru i ołówka. Zbyt dobrze rozumiałem hierarchię wartości, jaką kultywował i narzucał ojciec.
A jednak ten dzień wydawał się być zupełnie inny. W pierwszej chwili bowiem mój wzrok spotkał zatroskane, niepewne spojrzenie niebieskich oczu Aresterna. Tuż obok niego - niczym nieodłączny cień - siedział Ralph. Obaj przyglądali mi się uważnie, a ja miałem wrażenie, że z przyjemnością zajrzeliby do wnętrza mej duszy.
- Przykro mi - odezwał się starszy brat. - Nie wiedziałem, że Jesse jest do tego zdolny.
- To chyba w porządku, prawda? - szepnąłem. - Twój zamiar był podobny, czyż nie?
Westchnął i zmarszczył nieco brwi. Ani cień uczucia nie pojawił się na jego twarzy.
- Nigdy nie powiedziałem, że poinformuję ojca o czymkolwiek - zapewnił, nieco "ostrzejszym" tonem. - Nie jestem taki jak on.
- Nie wierzę ci - przerwałem mu. - I nigdy nie uwierzę.
- Daniel! - Ralph wstał. Wyglądał na oburzonego. - Przecież...!
Arestern również się podniósł.
- Daj spokój, Ralph - uśmiechnął się nieco. - Nie warto.
Skierował się do wyjścia, nie "zaszczyciwszy" mnie choćby jednym spojrzeniem. Ralph podążył za nim. Otworzywszy jednak drzwi, Arestern zatrzymał się gwałtownie. Ku mojemu szczeremu zdumieniu, spuścił głowę, a słowa, które wypowiedział ledwie mogłem dosłyszeć.
- Czasem nie wszystko jest takie, jakim się wydaje, braciszku. Uwierz mi, też wiele bym dał, by nigdy się nie urodzić. Ale życie nie jest tak proste, a
happy end
to coś, co zdarza się tylko w filmie. Prawdziwe życie to gra pozorów, a jego długość zależy do tego, jak skutecznie potrafisz utrzymać się na cienkiej linii pogranicznej...
Trzask. Wyszli, lecz ja tego nie dostrzegłem. Mój umysł próbował przyswoić sobie zdania Aresterna, jednakże wciąż nie potrafił.
17 marca 2188r.
- Wypij to - nakazał.
Spojrzałem na niego, w duchu krzycząc ze strachu. Jego oblicze wydawało się "oazą spokoju." I choć wzrokiem podążył już w innym kierunku, a ręce schował do kieszeni, doskonale wiedziałem, że wystarczyłby mój sprzeciw, a nienawistne spojrzenie i silne dłonie skończyłyby ze mną raz na zawsze. Zerknąłem więc na to, co - jak zostało mi nakazane - miało znaleźć się w moich ustach. Przetarłem oczy. Raz, drugi, dziesiąty. Wciąż, lecz coraz intensywniej, widziałem czerwone litery na etykietce butelki, która leżała na stoliku. Mimowolnie cofnąłem się, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę.
- Pij - usłyszałem znowu.
Pić? Ponownie podążyłem wzrokiem za pojemniczkiem i instynktownie zadrżałem. Pić? Nadal spoglądałem na przeraźliwą, wręcz rażącą czerwień znaków; znaków układających się w jeden, tak znaczący wyraz: ESKALIE. Przełknąłem nerwowo ślinę i popatrzyłem na osobę stojącą tuż obok mnie. Ani cienia uczuć na jego twarzy, ani grama zbędnych ruchów. Niemożliwe, by aż tak bardzo mnie nienawidził, czyż nie? Najgorszy, najstraszliwszy dwulicowy sukinsyn nie postawiłby fiolki z TYM napojem i nie rozkazał jej skosztować. Najokrutniejszy, najbardziej nieczuły... Najbardziej pijany człowiek by tego nie zrobił.
Pić? Pić? PIĆ?!
- N-nie - wyjąkałem. Mimowolnie znów spojrzałem na niego, w głębi duszy mając nadzieję, że to tylko żart. - Nie, proszę! - Moje nogi ruszyły się z miejsca tylko po to, bym mógł paść na kolana i objąć ze wszystkich sił kogoś, kim gardzę. - Nie, proszę... Błagam... Nie chcę...
Chwycił mnie za ubranie i uniósł w górę. Moje przerażone spojrzenie spotkało się z jego pogardliwym wzrokiem. Łzy mimowolnie popłynęły mi po policzkach, gdy zrozumiałem, że moje prośby są bezcelowe. Znalazłem się w pułapce, z której nie miałem szans na ucieczkę. Jedyna droga ku wolności wiodła mnie przez cierpienie, ból, zdradę. Dzięki wypiciu ESKALIE.
- Nie chcę umierać - błagałem go żarliwie. - Proszę, ja nie chcę... Nie tak, nie w ten sposób... Strzel do mnie, ale nie chcę tego pić!
- Zabić cię? - wyglądał na zaskoczonego. - Nie mam takich zamiarów. Chodziło mi raczej o dyscyplinę poprzez ból. Niewyobrażalny, niemożliwy do zniesienia ból. Znasz to uczucie, gdy ktoś, w kim pokładałeś swe nadzieje, nagle cię zawodzi? Ty mnie zawiodłeś, Danielu. Nie mogę wiecznie cię błagać, nie mam na to siły. Poza tym, nie potrafię być tuż obok dwadzieścia cztery godziny na dobę. ESKALIE znakomicie mnie zastąpi, nie uważasz? Jak laboratoranci nazywają tę substancję? Ach, tak. "Płynna tortura." Słodkie, nieprawdaż? I wiesz co? Ty będziesz miał okazję na własnej skórze przekonać się, dlaczego określono ją takim mianem. Jeśli przypadkiem przyjdzie ci do głowy napisanie kolejnego wiersza, dzięki ESKALIE wylądujesz na oddziale intensywnej terapii. A gdybyś tak jeszcze odważył się mi sprzeciwić, to w wolnym czasie będę mógł przynosić kwiatki na twój grób. Ale ty chyba doskonale pojmujesz istotę chemii, czyż nie, Danielu? PIJ!
Szarpałem, wyrywałem się, wrzeszczałem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że słychać mnie w całym domu, w którym prawdopodobnie znajduje się większa część mojego rodzeństwa oraz matka na czele. Podświadomie miałem nadzieję, że Arestern wbiegnie do pokoju, próbując powstrzymać tego mężczyznę przed swym strasznym czynem. Moje serce pragnęło uwierzyć, że ktoś przyjdzie z pomocą, lecz rozum podpowiadał, że nie warto się łudzić i biegać za marzeniami. Nikt nie przybędzie, choć zapewne każde z nich wie, co takiego dzieje się w moim pokoju. Pozostawiony na pastwę dwulicowego sukinsyna nie miałem szans, by wygrać własne życie...
Zmusił mnie jednym właściwym ruchem ręki. Palenie w żołądku odczułem jak zanikanie nadziei na to, że kiedykolwiek jeszcze będę szczęśliwy. Kiedykolwiek jeszcze ucieknę od niego - swego ojca...
26 marca 2188r.
- Dani, Pjoja? Pjoja ne?
Udałem, iż nie słyszę głosu Colleen. Co miałem odpowiedzieć swojej maleńkiej siostrzyczce? „Przepraszam, ale nie mogę napisać wiersza, bo inaczej umrę”? Jaki w tym byłby sens, skoro dziecko nie zna jeszcze oblicza życia?
Arestern nie odezwał się do mnie od czasu, gdy tamtego feralnego dnia wyszedł z mojego pokoju. Podejrzewam, iż nadal jest zły na mnie, biorąc pod uwagę sposób, w jaki mi się przygląda.
Daniel Rodney uświadomił sobie jedną, bardzo oczywistą rzecz: nie ma przyjaciół. A skoro brak mi kogoś bliskiego, w jaki sposób mogę czuć się szczęśliwy?
31 marca 2188r.
I chodzę ciągle sam, i bez końca udaję
Że tylko siebie mam, człowiekiem się staję
I spoglądam w niebo, oszukując swe sumienie
Że szczęśliwy jestem, zmieniłem przeznaczenie.
A gdy budzę ze snu nagle się, widzę ciemne ściany
I ogarnia mnie straszliwy lęk, żem jest chłopiec niekochany
I otulam znowu kołdrą się, choć po policzku płynie łza
Myślę sobie wówczas, że panem swego losu jestem tylko ja.
I znów budzę się, zamieniając piękne sny w koszmary
Marząc o tym, by się stały piękne, dobre czary-mary.
I znów słyszę tuż za ścianą płacze, jęki siostry swej
I powstaję, i wychodzę, aby móc dogodzić jej.
I znów idę, wysłuchując krzyków, błagań matki mej
I nie mogę, znów przystaję, nie mam siły, by poruszyć się.
Płaczę, kwilę, drżę i idę – na spotkanie z siostrą mą
Wierząc skrycie całe życie, że Bóg kocha mimo mąk.
Ja maleńkie mam marzenie – by znów móc wydostać się
By móc ujrzeć jasność dnia i odrzucić kłamstwa cień.
By pokochać, być kochanym i na zawsze stąd już iść
Jak ktoś dobry, szanowany, po prostu daleko stąd żyć.
Proszę ciągle Pana Boga, by wysłuchał dziecka swego
Nie odchodził, nie zostawiał choćby na sekundę jego
By pozwolił cieszyć się i kochać wszystkie światy znów
W ciemny dzień, jasną noc, wśród tysięcy pięknych snów.
Niechaj udowodni mi, że życie piękne dla mnie jest
Że mam prawo, by kiedyś me marzenia spełniły się.
________________
W tym momencie drobne wyjaśnienie: ESKALIE działa na Daniela, choć ten pisze wiersze. ESKALIE to tylko płyn, eliksir - tani, przynoszący ogromny ból, ale słaby w swym działaniu - wbrew pozorom. ESKALIE działa na Daniela, gdy ten dobitnie i z premedytacją napisze wiersz przesiąknięty metaforami, rymami, dwuznakami, et cetera, więc rozsądne dziecko postanowiło pisać dłuższe wyrażenia, których efekty eliksiru nie obejmą jako "utworu wierszowanego."
Arya
Wysłany: Pią 20:18, 25 Wrz 2009
Temat postu:
Bardzo fajne opowiadanie, Jedynym problemem jest spora ilość osób o dziwnych, niełatwych do zapamiętania imionach. W miarę czytania udaje mi się jednak większość zapamiętać. Już ze zniecierpliwieniem czekam na dalszą część.
pisklak
Wysłany: Sob 16:58, 22 Sie 2009
Temat postu: Re: Pamiętnik D. R. Rodneya [NZ][SD][E]
Nie no, dziewczyno, dopiero przeczytałam opis rodziny, a teksty mnie powalają
Najbardziej zaś:
Alisese napisał:
Aby zaś podkreślić ten fakt, niemalże każdy dzień rozpoczyna zdaniem „Którą dzisiaj przelecisz, Dan?”, a kończąc na „Fajna chociaż była?”
Ja prawie nie parsknęłam na monitor sokiem xD Czcić te teksty
Dziewczyno, jak przeczytam, to po prostu pewnie będe się ślinić czekając na kolejną notkę xD Dobra, dalej czytam
Szacun!
EDIT:
Mój Jezu! To opowiadanie nie dośc, że wciągające, to jeszcze takie wzruszające... Osobiście uważam, że Daniel i Jesse powinni mieć co najmniej 11 lat, bo 8 mi tu bardzo nie pasuje. Ale muszę powiedzieć, że GENIALNE jest to opo. Czekam na dalszą część, bo nie wierzę, że Arestern, o ile się nie pomyliłam, zaczął ratować Daniela.
A tak na marginesie, to już mam jeden button, dorobię może jeszcze dwa i wstawię
Staram się jak mogę w miarę moich skromnych możliwości
Alisese
Wysłany: Czw 16:21, 20 Sie 2009
Temat postu:
Posiadam już tego ładnych osiemdziesiąt stron a4, a nie aktualizowałam. Skleroza nie boli, ale jest uciążliwa
21 lutego 2188r.
Złość ojca nie trwa długo, więc mogę być pewny, że po kilku dniach mej nieobecności nie przywita mnie kolejnym kopnięciem. Jedyną oznakę „lekcji” podarowanej Colleen dostrzegłem w kilku sińcach na jej rękach. Matka po raz kolejny udaje, iż nie zauważa tego, co ma miejsce, jedynie ślepo spoglądając w JEGO stronę.
Ralph powiedział, że ojciec rozpoczął współpracę z kolejnym „bogatym bubkiem.” Prawdopodobnie „zaprosi go” do naszego domu, starając się stworzyć pozory „przykładnego” ojca, męża, opiekuna. Ponownie.
28 lutego 2188r.
Elsa ubrała najdroższą i najpiękniejszą suknię, jaką posiada. Royal „wyjątkowo” postarał się o garnitur. Nam natomiast przykazali, abyśmy znaleźli w szafach najbardziej eleganckie komplety ubrań i założyli je na siebie. Gotowy byłem jako ostatni, ponieważ pomagałem jeszcze małej Colleen. W końcowym efekcie do salonu wszedłem w chwili, gdy „goście” już tam przebywali.
- A to jest Daniel – usłyszałem głos ojca.
Nie „zaszczyciłem” żadnego z gości choćby jednym spojrzeniem. Umyślnie spuściłem głowę i podszedłem do Colleen stojącej przy matce.
- Twój syn, Roy, najwidoczniej nie potrafi się wysłowić. Czy to choroba? - zaśmiał się ktoś.
Postanowiłem, że nie spojrzę na nikogo, choćby nie wiem jak miało to wyglądać w obliczu owych "bogatych bubków." Nie poniżę się do tak prymitywnego stopnia, by łagodnie, ostrożnie i niemal "służalczo" wypowiedzieć słowa powitania do ludzi, którymi gardzę równie mocno jak mym rodzicielem. W gruncie rzeczy, co wspaniałego jest w pieniądzach i władzy? Czy tytuły bądź status społeczny mogą zastąpić niemalże wszystko? Czy zechcą uratować umierającego, pocieszyć zasmuconego, ukoić płaczącego, przytulić odrzuconego? Czy zastąpią chwile szczęścia, radość, inne żywe istoty, przyjaźń, miłość? Szczerze w to wątpię. Dla mnie stworzenia, które "obnoszą się" ze swym majątkiem i siłą, są niczym innym jak nędznym pyłem, na który nie warto zwracać najmniejszej choćby uwagi.
- Danielu - matka starała się "przywołać mnie do porządku."
Milczałem.
Nie odezwę się
, pomyślałem.
- Nie lubisz nas? - Podskoczyłem gwałtownie, gdy usłyszałem cieniutki, dziewczęcy głos tuż przy moim uchu.
Mimowolnie "łypnąłem" na osobę, która się odezwała. Zaraz też musiałem unieść całkowicie głowę.
Ujrzałem "zjawisko." Po raz pierwszy w mym ośmioletnim życiu zobaczyłem kogoś, kogo bez wahania określiłbym mianem "anioła." Istotę o włosach złotych jak słońce, pięknych, długich i lśniących. Duże i najpiękniejsze oczy, jakie dotychczas spotkałem, raziły niemalże swą zielenią, a w ich wnętrzu "czaiło się" zaciekawienie. Idealnie "wykrojone" usteczka koloru dojrzałej maliny wykrzywione zostały w perfekcyjnie "słodki" uśmiech. Mlecznobiała skóra nie posiada żadnej skazy, a rumiane policzki aż zachęcają do odwzajemnienia radości. Idealnie dobrana zielona sukienka w białe kwiaty podkreśla drobne i kruche ciało, a malutkie pantofelki na stopach dopełniają niesamowitego wrażenia.
Mimowolnie, sam przed sobą się zdumiałem. Po raz pierwszy zrozumiałem dosłowność powiedzenia: "Zaparło mi dech w piersiach." Po raz pierwszy też pomyślałem "piękna" pod czyimkolwiek adresem i zdołałem się zarumienić.
- J-ja... nie wiem. - Spuściłem głowę, nie bardzo wiedząc, jak się wyrazić.
- Jestem Panther! - Podałam mi swą drobną, delikatną dłoń.
Niepewnie uścisnąłem ją swoją ręką.
- Daniel - szepnąłem.
Przez chwilę przypatrywała mi się uważnie, a potem, ku mojemu szczeremu zaskoczeniu, odwróciła się gwałtownie do mężczyzny stojącego nieopodal i roześmiała w głos.
- Tatusiu, on jest zabawny! - wykrzyknęła. - Mogę się z nim pobawić?
Zerknąłem na nieznajomego. Sprawiał wrażenie równie zdumionego jak ja, a w jego zielonych oczach dostrzegłem niepokój. Najwyraźniej niespecjalnie spodobało mu się to, że jego mała córeczka ma ochotę na zabawę z osobnikiem mojego pokroju. W gruncie rzeczy nie jestem wyśmienitą "partią" dla Parkstealówny - bez względu na wszystko.
- Możesz - powiedział wreszcie, aczkolwiek - jak zauważyłem - niechętnie.
- Pokażesz mi swoje zabawy? - zwróciła się do mnie dziewczyna.
Skinąłem głową. Chciałem jeszcze coś dodać, zwłaszcza iż mój ojciec wyglądał, jakby wygrał przysłowiowy "los na loterii", lecz Panther skutecznie mi to uniemożliwiła, na siłę wyprowadzając z pokoju. Postanowiłem, póki co, zostawić resztę jej rodzeństwa oraz rodziców na "pastwę" mojej rodziny i z westchnieniem niemałej ulgi poprowadziłem nową "znajomą" do swego pokoju. Przez krótką chwilę stała w wejściu, nie przekraczając progu i obserwując z zaciekawieniem otoczenie. Następnie - czym znów mnie zaskoczyła - klasnęła w dłonie i wbiegłszy do pomieszczenia, bezceremonialnie usiadła na posłanym łóżku.
- Co lubisz robić? - zapytała od razu.
- Eksperymenty chemiczne - mruknąłem od niechcenia.
Zamrugała oczami, wyraźnie zdezorientowana.
- A jak się to robi? - chciała wiedzieć.
- Bierzesz dużo różnych płynów i innych rzeczy, i mieszasz ze sobą. Czasem możesz odkryć coś wspaniałego, a czasem bardzo złego i niebezpiecznego - streściłem pokrótce.
Zabawnie zagryzła dolną wargę i zmarszczyła brwi, najwyraźniej myśląc nad czymś intensywnie.
- A oprócz tego? Co lubisz? - nie dawała za wygraną.
Zawahałem się na krótką chwilę.
- Czasem... czasem piszę wiersze - przyznałem cicho.
Wolałem nie wiedzieć, co by się stało, gdyby Roy zrozumiał, że wyjawiłem komukolwiek ten - jego zdaniem - "karygodny i nieelegancki dla mężczyzny" fragment swoich zainteresowań. Spojrzałem również na moją rozmówczynię, chcąc ujrzeć i usłyszeć jej śmiech. Ku mojemu zdumieniu jednakże wcale się nie roześmiała, a jedynie "lustrowała" mnie wzrokiem.
- Naprawdę? - odezwała się wreszcie. - To piękne, wiesz? Tylko... Czemu powiedziałeś tak, jakby ktoś miał cię skrzywdzić za to, że jesteś poetą?
- Mój tata nie lubi poezji - szepnąłem.
Nie skomentowała tej wypowiedzi. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Nie śmiałem się odezwać w obawie, że bezpowrotnie zniknie piękny sen, który właśnie otrzymałem. Po raz pierwszy w mym życiu ktoś spoza rodziny nie śmiał się z mojego "hobby." Wręcz przeciwnie - uznał to za naprawdę warte uwagi. W dodatku osoba ta jest płci przeciwnej, a w mych oczach jawi się jako najprawdziwszy "anioł."
- Napiszesz mi wiersz? - przerwała długą chwilę milczenia.
Nie miałem siły i pretekstu, by odmówić. Kategoryczne "nie" przyniosłoby szereg pytań w stylu "dlaczego", na co nie mogę sobie pozwolić. Zwłaszcza teraz, gdy przebywam jeszcze w bliskim "sąsiedztwie" mego ojca, który w każdej chwili może wkroczyć do pokoju i tak po prostu sprawdzić, o czym rozmawiam z córką "bogatego bubka."
- Napiszę - zgodziłem się.
Obiecałem, że nim kolejny raz się zjawi, będę miał dla niej swoje "dzieło." Royal wydawał się niezwykle usatysfakcjonowany biegiem wydarzeń, choć nie jestem w stanie zrozumieć jego powodów. Arestern po raz kolejny przyglądał mi się "surowo", choć jego zachowania również nie pojmuję. Jesse po raz setny stwierdził: "Szybki był ten wasz numerek." Mnie natomiast pozostaje znaleźć sposób na napisanie wiersza przez kolejny tydzień. I to tak, aby ojciec bądź jakikolwiek członek mej rodziny nie zorientował się, że to uczyniłem.
4 marca 2188r.
- Dla kogo?
Uniosłem głowę i spojrzałem na starszego brata. Jego "zimne" niebieskie oczy "lustrowały" mnie z wyraźną mieszaniną zniesmaczenia i obrzydzenia. Nie odpowiedziałem. Nie wiedzieć czemu, nagle zrobiło mi się bardzo przykro. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego dla Aresterna jestem jedynie nędznym "szczenięciem", którym należy gardzić. Choć staram się zachowywać racjonalnie, on nadal sprawia wrażenie, jakby chciał mnie zabić samym spojrzeniem.
- Danielu - usiadł tuż obok - ojciec wyraźnie zabronił ci TO robić.
Milczałem. Za wszelką cenę chciałem zignorować chłopaka i skupić się na napisaniu wiersza dla Panther. Do jej przybycia pozostały mi dwa dni, a nadal nie stworzyłem niczego, co mógłbym nazwać "sensownym."
- Danielu! - Wyrwał mi długopis z dłoni. - Nie lekceważ mnie.
- Oddaj mi, proszę, moją własność – szepnąłem. - To nie twoja sprawa, Ares.
Zmarszczył brwi. Najwyraźniej nie spodobały mi się ani moje słowa, ani też ton głosu, którym je wypowiedziałem.
- Masz przestać pisać te przeklęte dziwactwa - rozzłościł się. - Jedyne, co robią, to niszczą twój umysł!
- A może ja chcę być dziwakiem, co? - wykrzyknąłem, nie mogąc dłużej utrzymać mych nerwów "na wodzy." - Może ze wszystkich sił chciałbym stać się właśnie kimś takim? Nawet, jeśli oznaczałoby to, że muszę spać pod mostem! Z dwojga złego, po tysiąckroć wolę pewnego dnia żebrać na ulicy, niż być podobnym dwulicowym sukinsynem jak ON! Nie pomyśleliście czasem - ty i ojciec - że ja naprawdę KOCHAM wiersze? Chcę je pisać! A jeśli musisz koniecznie wiedzieć: Tak, marzę o zawodzie poety! I co z tego? Czy fakt, że urodziłem się w tej rodzinie, ma mnie pozbawiać marzeń, od których się uzależniłem? Chcę śnić o tym, co mogłoby się wydarzyć, ponieważ wtedy jest mi dobrze! Wówczas mogę uwierzyć, że światy potrafią choć w niewielkim stopniu być piękne, sprawiedliwe, warte życia! Skoro tak bardzo przeszkadza ci moje "hobby", to pobiegnij do ojca i wspólnie z nim próbujcie "ograbić" mnie z marzeń i nadziei! Ale, bardzo proszę, nie mów tych rzeczy w taki sposób, jakbyś troszczył się o moje dobro, Aresternie, ponieważ ci nie wierzę! Nie mam nawet pojęcia, czy twoje uczucia i reakcje w stosunku do mnie mają więcej wspólnego z pogardą, czy też ze zwyczajną nienawiścią! A jeśli naprawdę widzisz "coś nie tak" we mnie, to, do jasnej cholery, powiedz mi to, bo nie rozumiem! Wytłumacz, co takiego zrobiłem, że się mną brzydzisz! Ale nie mów mi o sprawach, w których nie jesteś do końca szczery, dobrze? I oddaj mi, z łaski swojej, długopis! - Po tych słowach wyrwałem mu z ręki moją własność i pozostawiłem Aresterna całkowicie samego w ogrodzie.
5 marca 2188r.
Dziś zdołałem "sklecić" wiersz na miarę "przeciętności." I, o dziwo, Arestern nie ma o tym pojęcia.
Widzisz, znów pomyliłem bardzo się
Czujesz? Tak bardzo potrzebuję Cię
Uśmiechu Twojego jak słońca promieni
Ciepła, wyrazu oczu koloru zieleni.
Chcesz poznać marzenia skryte na serca dnie?
Otworzę Ci drzwi, ten jeden raz, i wskażę je
Zobaczysz siłę, co zowią nadzieją na życie
Ujrzysz uczucie przyjaźni kiełkujące skrycie.
Poznasz sny i ułudne baśnie serca jednego
Młodego, kruchego, słabego, zagubionego
Opowiem Ci o śnie, który kiedyś miałem
W którym ust malinowych dotykałem.
Zobaczysz słońce, usłyszysz ptasie trele
Gdy świętować będą nasze wesele
I gwiazdy, gdy noc nowożeńców nastanie
I księżyc na Twe jedno maleńkie zawołanie.
A ja, ja uklęknę i szepnę: "Królowo serca mego
Przyjmij klucz miłości człowieka niewartego.
Dziękuję za dzień, w którym się zjawiłaś
I za nadzieję, którą na nowo przywróciłaś.
I proszę tylko o przysługę jedyną
Nim lata nasze kiedyś przeminą
Naucz mnie płakać - tak jak ty umiesz
Powiedz, w jaki sposób radość rozumiesz.
Wskaż drogę, którą szczęśliwi podążają
I miejsce gdzie sny wszelkie się spełniają
Udowodnij, że życie coś warte dla mnie jest
Że mam prawo jak wszyscy wokół potykać się."
6 marca 2188r.
Panther wróciła wraz z ojcem. Nie wiem dlaczego, jednakże nie przepadam za Nelsonem Parkstealem. Odnoszę wrażenie, iż za każdym razem, gdy nasz wzrok „się spotyka”, ten mężczyzna z przyjemnością wbiłby nóż w moje serce. Rozumiem, że nie darzy szczególną sympatią mojego ojca, ale co takiego ja mu uczyniłem?
- Dziękuję, Danielu – powiedziała i pocałowała mnie w policzek.
Zadziwiająco szybko także odeszła. Zupełnie, jakby chcąc trzymać się ode mnie z daleka. Arestern przyglądał mi się z zaciekawieniem, a Jesse po raz kolejny chichotał.
- Danielu, wolisz puste diamenty niż kamienie wypełnione klejnotami? – spytała Elisabeth.
Nie zrozumiałem. Co takiego miała na myśli?
10 marca 2188r.
- Znów to zrobiłeś! Jesse mi powiedział. Czy do twojej tępej głowy nie trafia słowo „zabraniam”?
Uderzył. Po raz setny, według „obliczeń” mojego ciała, po raz ósmy według hierarchii umysłu.
- Powtórz, co powiedziałem, Danielu! Natychmiast!
- „Nie masz prawa pisać wierszy nawet wtedy, gdy zostaniesz o to poproszony przez mojego gościa.”
Huk. Trzask. Rzucił mną o ścianę pokoju. Niemożliwe, by Elsa nie usłyszała hałasu, ponieważ przebywała na tym samym piętrze. Ponownie więc udała, że niczego nie zauważyła.
W drzwiach pojawił się Jesse, z uśmiechem niemalże „przyklejonym” do twarzy. Oparł się o framugę i spoglądał na mnie, i na ojca z zaciekawieniem. Uznałem więc, że lepiej wyobrazić sobie, że on tam nie stoi, nie ma go.
- I sądzisz, że usprawiedliwi cię fakt, że napisałeś wiersz tylko i wyłącznie dla tej dziewczyny? – nie dawał za wygraną Roy. – Odpowiadaj, Danielu!
Nie miałem sił, aby się odezwać. Mój język uwiązł w gardle, a na oczy ledwie widziałem. Ciało przeszywał niesamowity wręcz ból, a na skroni czułem płynącą krew.
Boże, jeśli to koniec, bardzo ci dziękuję
, pomyślałem.
- Co… JESSE! Nie stój tak, tylko coś zrób! Tato, przestań, proszę! – usłyszałem nagle.
Arestern? Co on robił o tej porze w domu, w moim pokoju?
Walczyłem ze słabością kilka sekund, a potem… zemdlałem.
Alisese
Wysłany: Śro 21:04, 11 Cze 2008
Temat postu: Pamiętnik D. R. Rodneya [NZ][SD][E]
Słówko od-autorskie:
Jak zapewne można już zauważyć - jest to forma pamiętnikowa. W zasadzie niewiele mogę powiedzieć na tenże temat. Wspomnę jedynie o dwóch aspektach tego "dzieła":
1. Jest to część większej, znacznie większej całości i stanowi - powiedzmy - środkową jej część w ogólnej chronologii wydarzeń, jednakże bez uprzedniego stworzenia owego pamiętnika i wymiany niezbędnych zdarzeń, uczuć, działań, nie byłabym w stanie kontynuować tej historii. Całość zapewne pojawi się na forum w terminach późniejszych.
2. Tyczy się samej treści i jest to raczej forma usprawiedliwienia przed potencjalnymi czytelnikami. Mianowicie: Pamiętnik - jak można szybko spostrzec - pisany jest w dosyć "oryginalnym" - że tak to ujmę - języku. Funkcjonuje niezliczona ilość metafor i szyk przestawny. Teoretycznie powinna być to rzecz do przyjęcia, jednakże chcę wyjaśnić pewną kwestię: Główny bohater ma lat osiem, gdy pamiętnik się rozpoczyna. Może to kolidować w znaczący sposób ze słownictwem, którego tutaj używam (on używa?), jednakże podkreślam, że jest to zabieg jak najbardziej
celowy i zamierzony
, ponieważ - jak może ktoś zdąży zwrócić uwagę - środowisko, w którym osadzona jest historia, w dużej mierze zalicza się do tego "baaardzo inteligentnego" i w tego typu kręgach nie będzie dziwił fakt metafor stosowanych przez ośmiolatka.
I - na sam koniec -
Ten twór zdecydowanie nie jest zakończony. Jeszcze.
Idąc dalej - w tym miejscu mówimy "Adieu!" osobom o słabych nerwach i ogólnym zdrowiu psychicznym, gdyż sceny przedstawione w pamiętniku zawierają również te z gatunku "drastycznych" i "erotycznych" (te drugie w późniejszych etapach).
----------------
Pamiętnik D. R. Rodneya
Niewiedza bywa błogosławieństwem.
Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
Primo: Nigdy nie wierz kobiecie. Ona kłamie.
Secundo: Nigdy nie kochaj kobiety. Ona nienawidzi.
Tertio: Nigdy nie bądź wierny kobiecie. Ona Cię zdradzi.
Quarto: Nigdy nie mów kobiecie prawdy. Ona to wykorzysta.
Quinto: Nigdy nie okazuj kobiecie litości. Ona na nią nie zasłużyła.
19 stycznia 2188r.
Daniel Rodney? Zaskakujące, ale tak się nazywam. Niewiarygodne. Cyniczne. Być może nieszczególnie oryginalne i interesujące, jednakże zastanawiające, głównie przez wzgląd na pewne szczególne jednostki należące do rodziny. Oficjalny wpis pierwszy brzmi więc następująco:
Daniel Rodney
Właściciel pamiętnika. Nieszczególnie zainteresowany otaczającymi światami oraz zamieszkującą je ludnością. Zdecydowanie bardziej preferujący zacisze ogniska domowego, ze szczególnym uwzględnieniem braku osobnika zwanego Royal Rodney w pobliżu. Zanadto kochający natomiast alchemię, kładąc nacisk na chemię i wszelakiego rodzaju badania laboratoryjne. Darzący sympatią wiedzę książkową, swoje okulary oraz ciastka cynamonowe. Zakompleksiony? Skądże. Bardzo lubi swe czarne włosy, niebieskie oczy i kościstą sylwetkę. Nie wspominając już o okularach, za którymi wprost przepada. Najbardziej zaś dumny jest z tego, że w tak iście cudowny, niewiarygodny i zdumiewający sposób podobny jest do swego ojca, dwulicowego sukinsyna. Żyć, nie umierać. I tak, to była ironia.
Arestern Rodney
Starszy brat właściciela. Nieszczególnie rozmowny. Niezwykle chętnie przebywający pośród natury i czytujący książki przygodowe. Teoretycznie przeciętny, praktycznie nad wyraz wrażliwy. Posiada rude włosy, które zaczesuje na boku, przenikliwe, niebieskie oczy, którymi stara się za każdym niemalże razem „zabić” Daniela oraz liczne piegi na policzkach. Szczególne zainteresowania? Najprawdopodobniej obserwacja Daniela. Poza tym posiada niebywały talent, jeśli idzie o „prawienie kazań” młodszemu rodzeństwu. Sam właściciel pamiętnika podziwia jego wiedzę o otaczającym świecie, jednakże nie przepada za nim ze względu na charakter „wiem-więcej-niż-ty” swego brata.
Abdaba Rodney
Rówieśniczka i siostra Daniela. Wyjątkowo ciekawa osoba, ze względu na jej zmienne nastroje i trudny do opisania charakter. Zazwyczaj można ją spotkać na ciągłych „zabawach” z młodszymi siostrami. Nie przepada za książkami, a samotności wręcz nie znosi. Nie darzy również wielką sympatią Aresterna, lecz ze szczególnym upodobaniem wpatruje się w ideał Ralpha. Prawdopodobnie nie posiada „prawdziwych przyjaciół”, nad czym nie ubolewa. Posiada nieszczególnie ładne brązowe oczy, długie, rude włosy i naprawdę niezdrowo wyglądającą, bladą cerę.
Ralph Rodney
Rówieśnik i kolejny z braci właściciela pamiętnika. Osoba wprost „tryskająca energią”, lecz nieszczególnie zaprzyjaźniona z książkami oraz nauką. W pewnym, znikomym stopniu osobnik pokroju Abdaby, który upodobał sobie wędrówki za Aresternem i podtrzymywanie „więzów miłości” w naszej rodzinie. To ostatnie akurat mu się niezwykle chwali, choć zazwyczaj z tego właśnie powodu Ralph bywa karcony przez ojca. Według Daniela jest interesującą postacią ze względu na jego ciekawe wartości moralne oraz sposób bycia. Posiada czarne włosy, których prawie nigdy nie czesze, niebieskie oczy, w których można dostrzec „iskierki radości” oraz prawie zawsze zarumienione policzki.
Jesse Rodney
Brat i ostatni z rówieśników właściciela. Nieszczególnie lubiany przez Daniela, głównie ze względu na zachowanie i słowa, którymi „raczy.” Zadziwiającym zbiegiem okoliczności bowiem, prawdopodobnie za niejaki punkt honoru postawił sobie stworzenie wroga, którym wybrał własnego brata. Aby zaś podkreślić ten fakt, niemalże każdy dzień rozpoczyna zdaniem „Którą dzisiaj przelecisz, Dan?”, a kończąc na „Fajna chociaż była?” Prawdopodobnie ma także inne zainteresowania, jednakże właściciel pamiętnika nie stwierdził tego typu skłonności w ciągu ośmiu lat swego istnienia. Być może należy więc powiedzieć, że niejakim „hobby” jest dla Jesse'a podtrzymywania nieprzyjaznych stosunków z Danielem. Posiada nigdy nieczesane (nie licząc palców u dłoni służących niekiedy za grzebień) rude włosy, niebieskie oczy „wypełnione złośliwymi błyskami” oraz – podobnie jak Arestern – liczne piegi na policzkach.
Axon Rodney
Rok młodszy brat Daniela. Prawdopodobnie – zdaniem właściciela – najmniej „przyjemny” z całego rodzeństwa, jeśli idzie o cechy charakteru. Aczkolwiek, zdecydowanie bardziej rozmowny od Aresterna oraz „milszy” od Jesse'a. Zaskakująco rozwinięty pod względem inteligencji, jak i również cyniczności. Częstokroć ironizuje, co do „szewskiej pasji” doprowadza ojca. Według źródeł Daniela, jego zainteresowania skupiają się głównie na „schodzeniu z drogi” Aresterna oraz rysowaniu. Nie przepada wyraźnie za podwórzem, preferuje zacisze swego pokoju. Nie potrafi nikogo nazwać „przyjacielem.” Posiada blond włosy oraz „zimne” niebieskie oczy, które mówią zawsze „Spadaj.”
Asher Rodney
Rówieśnik Axona i młodszy z braci Daniela. W dużej mierze naiwny w swym rozmyślaniu na temat otoczenia i mieszkańców światowych. Rodzinny „odludek”, któremu niemalże nigdy i nigdzie nie jest dobrze. Za szczególne „hobby” prawdopodobnie obrał sobie eksponowanie swego „bólu egzystencjalnego” niemalże wszystkim wokół. Innych zainteresowań stwierdzić nie sposób, aczkolwiek niekiedy chętnie siada obok Daniela, czytając jego poezję. Posiada prosto zaczesane brązowe włosy oraz niebieskie oczy, w których niemalże zawsze „czają się” smutek i zwątpienie.
Frederick Rodney
Rówieśnik Axona oraz brat właściciela. Wszem i wobec nazywany „Frost.” Niespecjalnie interesujący, nieszczególnie „przyjazny otoczeniu.” Wyraźnie natomiast nie przepada za Aresternem, Axonem oraz Ralphem. „Ideałem” nazywa Jesse'a, co wydaje się wręcz niewiarygodne. Równie zadziwiająco wiernie spogląda na swego ojca, którego określa mianem „autorytetu.” Jego zainteresowaniem jest wysłuchiwanie wszelakich „lekcji kultury” w wykonaniu „autorytetu” oraz „ideału.” Posiada „idealnie” (zupełnie jak Jesse) zaczesane blond włosy oraz „zimne” niebieskie oczy, którymi zazwyczaj „taksuje” Aresterna bądź Elisabeth.
Elisabeth Rodney
Ostatnia z rówieśników Axona i kolejna siostra. Nieszczególnie rozmowna, zdecydowanie bardziej niż Arestern „stroniąca” od ludzi. Nie przepada za „wyższymi sferami.” Nie darzy szacunkiem i sympatią osób pokroju Fredericka. Zdaniem właściciela pamiętnika jest osobą nieśmiałą, nieco zakompleksioną, choć na swój sposób zapewne atrakcyjną. W kręgu zainteresowań znajdzie się całe mnóstwo pomysłów – notabene, całkiem niezłych – którymi chciałaby uraczyć wszystkich, lecz zwyczajnie się boi. Posiada piękne, długie i puszyste brązowe loki oraz ładne, „roześmiane” brązowe oczy, którymi niepewnie „bada” otoczenie.
Irma Rodney
Dwa lata młodsza siostra Daniela. Na pozór delikatna, miła i przyjazna otoczeniu. Zdaniem właściciela posiada tak zwane „drugie ja”, które ujawnia w sytuacjach kryzysowych typu „znudzenie” czy „zdenerwowanie.” Staje się wówczas naprawdę przykra, zarówno w słowach, jak i czynach. Potrafi boleśnie i nieelegancko się mścić. Nie toleruje Abdaby, którą wciąż stara się sprowokować do kłótni, a gdy jej się to udaje - „zwala” całą winę na siostrę. Uważa, że życie całej rodziny kręci się wokół niej. Bywa energiczna, roześmiana i zabawna, lecz tylko w sytuacjach, gdy ma taki kaprys bądź wyraźnie czegoś od kogoś oczekuje. Jej zainteresowania najprawdopodobniej przejawiają się w „wymuszaniu” na reszcie rodzeństwa kolejnych „przysług” w postaci nowych zabawek. Posiada krótkie, proste rude włosy, które nosi zaczesane w dwa „kucyki” oraz „wesołe” niebieskie oczy.
Alexander Rodney
Rówieśnik Irmy oraz brat właściciela pamiętnika. Jego charakter w bardzo prosty i logiczny sposób można określić jako „banalnie rozrywkowy.” Bo też faktem – według Daniela – jest to, że Alexander nie przywiązuje specjalnej wagi ani do rodziny, ani do rodzeństwa, ani też do czegokolwiek innego. Całe jego życie składa się z pasm „lepszych dni” oraz „gorszych dni”, choć trudno określić, które jak się zwą w jego hierarchii wartości. Zazwyczaj jest roześmiany, wciąż stara się „płatać figle” Irmie. Ojca denerwuje jego banalny i prosty tryb myślenia, zupełnie jakby miał do czynienia z dwuletnim dzieckiem, a nie z sześciolatkiem. Posiada ładnie przystrzyżone czarne włosy oraz małe, „świdrujące” niebieskie oczka.
Martin Rodney
Rówieśnik Irmy i następny brat. Biorąc pod uwagę jego wiek, jest aż nadmiernie poważny. Stroni od wszelakiego rodzaju „rozrywek”, wybierając ciemne kąty w domu. Nieszczególną sympatią darzy płeć przeciwną. Nie potrafi zrozumieć – jak często podkreśla – zachowania Jesse'a, lecz stara się równocześnie „nie wchodzić mu w drogę.” Jego jedynym, dotychczas odkrytym zainteresowaniem stało się przytulanie małego, pluszowego misia i ciągły szept „To tylko zły sen, Martin.” Wyraźnie izoluje się od reszty rodzeństwa. Posiada „rozwichrzone” blond włosy oraz duże, niebieskie oczy, przeważnie wypełnione łzami.
Sheldon Rodney
Rówieśnik Irmy i brat Daniela. Zdecydowanie bardziej poważny niż Martin. Niespecjalnie przyjazny otoczeniu, a szczególnie rodzeństwu. Stara się „schodzić z drogi” ojcu, nie reaguje natomiast na słowa matki. Potrafi być „chłodny”, cyniczny i bezczelny. Zdaniem właściciela pamiętnika, ma wszystkich „w dalekim poważaniu” i „chodzi swoimi ścieżkami, które tylko on rozumie.” Zainteresowań nie posiada, ponieważ całe jego życie skupia się na „nie popełnianiu gaf.” Posiada długie, białe włosy oraz „obojętne” brązowe oczy, którymi jedynie obserwuje innych.
Colleen Rodney
Najmłodsza z rodzeństwa, prawie dwuletnia siostra Daniela. Szczególnie „żywa”, roześmiana i zabawna istota, która zawsze chce usiąść komuś na kolanach. Pozostaje poza zainteresowaniem ojca oraz w kręgu osób pogardzanych przez matkę. Zazwyczaj można ją spotkać „kręcącą się” przy którymś ze starszych braci, jednak nie bywa natarczywa. Zdaniem Daniela jest najbardziej „pozytywnym” członkiem tej rodziny. Posiada brązowe włosy wiązane w „kucyk” oraz niebieskie oczka, którymi obserwuje z zaciekawieniem światy.
Elsa Rodney
Kobieta starsza, zwana potocznie „matką.” Szatynka o nieszczególnie przyjaznym spojrzeniu brązowych oczu i niespecjalnie miłym uśmiechu. Nie jest zainteresowana wychowywaniem swego potomstwa, lecz naprawdę angażuje się podczas jego „tworzenia.” Bywa leniwa, zgorzkniała i wciąż narzekająca na brak „rozrywki.” Prawdopodobnie nie posiada „prawdziwych przyjaciół”, a znajomi, których określa tymże mianem, zdecydowanie bardziej pasują do kategorii „bogatych bubków.” Rodzi się pytanie retoryczne: Kogo Elsa Rodney potrafi kochać?
Royal Rodney
Mężczyzna zwany w pewnych kręgach „ojcem.” Rudowłosy „co-to-nie-ja”, wciąż „taksujący” swym wzrokiem poszczególnych potomków, ze szczególnym naciskiem na Aresterna. Zasadniczo, odpowiedź na pytanie „Kogo Royal Rodney potrafi kochać?” brzmi „Bogatych sponsorów.” Szczególną wagę przywiązuje natomiast do „tworzenia” nowych potomków, w czym – prawdopodobnie jako jedynym – jest dobry. Jego zachowanie, sposób bycia oraz charakter można określić jako „wyjątkowo nieprzyjazny.” Gdy jest w złym humorze, stara się odnaleźć pretekst, by „dać w skórę” któremuś ze swych potomków. Zadziwiającym zbiegiem okoliczności zazwyczaj okazują się to Arestern bądź Martin. Najprawdopodobniej nie zauważyłby, gdyby któreś z jego dzieci uległo wypadkowi.
Nathaniela Rodney
Potocznie zwana „babką ze strony ojca.” Wyjątkowo nieszczera i nieciekawa osoba. Podobnie jak Irma posiada „drugie ja”, które jednakże u niej ujawnia się w sytuacjach, gdy w pobliżu występują osobnicy płci męskiej ze statusem „bogatych bubków.” Najwyraźniej obrała sobie za niejaki punkt honoru uczynienie z Daniela swojego „ukochanego wnusia”, co samemu zainteresowanemu się nie uśmiecha i na rękę nie jest. Kobieta, która nie przepada za Elsą, wyraźnie stroni od Royala oraz unika wszelkich kontaktów dotykowych ze swym mężem.
Enas Rodney
Potocznie zwany „dziadkiem ze strony ojca.” Trudy do opisania pod względem charakteru. Wydaje się w dużej mierze zdominowany przez swą żonę. Niespecjalnie rozmowny w jej obecności, jednakże zdumiewająco gadatliwy, gdy tej kobiety brak „na horyzoncie.” Jedynym i „namiętnym” zainteresowaniem jest dla niego firma, której nazwy do dziś dnia Daniel nie pamięta. Ma obojętny stosunek do Elsy, jednakże podejrzliwie spogląda na Royala. Prawdopodobnie posiada „przyjaciół”, których nie kwapi się, aby nazwać tymi „prawdziwymi.”
Fiona Three
Zwana potocznie „babką ze strony matki.” Osoba, którą wyjątkowo prosto, łatwo i bez zbędnych problemów można zaliczyć do kategorii „bogatych bubków.” Stara się spoglądać na świat racjonalnie, nie wykonując zbędnych ruchów oraz nie wypowiadając niepotrzebnych słów. Wyraźnie pragnie podkreślić swą pozycję w stosunku do Nathanieli oraz Enasa. Nie „trawi” Royala, a swą jedyną córkę uważa za „zdrajczynię krwi arystokratycznej.” Swoim „ukochanym wnusiem” określiła Martina, lecz spoglądając na jego łzy, zaczyna również „patrzeć wilkiem” na Royala. Wszelkimi możliwymi sposobami wystrzega się jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z Dexem.
Dex Three
Zwany potocznie „dziadkiem ze strony matki.” Przykład pełnego pracoholika, którego jedyną i właściwą „pasją” stało się rozwijanie i rozbudowywanie własnego przedsiębiorstwa. Jest człowiekiem milczącym, rzadko się odzywa i doradza. Najczęściej obserwuje otoczenie swoimi małymi oczkami ukrytymi za szkłami okularów. Ktoś stwierdził kiedyś, że przyglądając się wszystkim wnikliwie, Dex „bada” prawdopodobieństwo wystąpienia takich a nie innych cech charakteru u danego osobnika. Wyjątkowo nieciekawy członek rodziny.
27 stycznia 2188r.
Nathaniela po raz kolejny pokłóciła się z Fioną. Doprawdy, nie rozumiem hierarchii wartości, którymi kierują się te kobiety. Zastanawiające jednakże jest, iż Enas i Dex nie wzięli większego udziału w ostatnim konflikcie.
Ojciec ponownie starał się wymusić na mnie oddanie wszelkich wierszy, które napisałem. Bezskutecznie.
Skoro mu się nie udało, to czemu czuję niepokój w swym sercu?
12 lutego 2188r.
- Dani, Dani! Pjoja! Pjoja!
Spojrzałem na Colleen stojącą w wejściu do mojego pokoju. Ubrana była jeszcze w swoją ulubioną koszulkę nocną z wyszytym królikiem na przodzie. Co i rusz podskakiwała i śmiała się, a jej bose stópki głośno uderzały o podłogę.
- Napiszę – obiecałem, również się uśmiechając. - Ale jeszcze się nie przebrałaś.
Klasnęła w swoje malutkie rączki i wybiegła na korytarz. Pochyliłem się ponownie nad czytaną książką.
- Wydawało mi się, czy powiedziałeś „napiszę”, Danielu? - usłyszałem głos nieopodal mnie.
- Tak, ojcze. - Spuściłem głowę i przygryzłem wargę. Nie warto kłamać, nie przy NIM.
- Mieliśmy umowę, prawda, synu? - Jego głos podniósł się o kilka decybeli, co nie wróżyło niczego dobrego ani dla mnie, ani też dla Colleen. Royal Rodney wychodzi z założenia, że wiek się nie liczy, ponieważ odpowiednio surowe chowanie dziecka od najmłodszych lat oraz pewne kary cielesne, przyczyniają się do późniejszych sukcesów wychowawczych.
- Ale... Collie... - zacząłem, niepewnie.
Trzask! Instynktownie przyłożyłem rękę do policzka, w który mnie uderzył. Widocznie był dziś w wyjątkowo dobrym humorze, inaczej już dawno zrzuciłby mnie z krzesła i zaczął kopać.
- Colleen również dostanie „lekcję” - zapewnił. - Ale ty powinieneś pamiętać, że w tym domu nie wypowiadamy słów w stylu „poezja”, „twórczość poetyczna”, a tym bardziej wyrażenia „pisać wiersze”! Czy ostatnim razem nie wyraziłem się dostatecznie jasno, Danielu?
Nie odpowiedziałem. Zaiste, dosyć „dobitnie” dał do zrozumienia, co sądzi o moim „zainteresowaniu.” Przypieczętowując to dostateczną ilością sińców i upewniając się, że naprawdę duża dawka krwi wypłynęła z moich ust. O lepsze „wyrażenie się jasno” nie można się pokwapić, czyż nie?
- Widocznie nie – prychnął. - Zatem w ramach kolejnej próby zrozumienia moich rozkazów, postarasz się odpowiednio dotrzymać towarzystwa osobom z Piątej Alei, czy tak?
Zadrżałem mimowolnie. Piąta Aleja kojarzyła mi się, odkąd tylko pamiętam, z prawdziwym koszmarem. Aczkolwiek, zdecydowanie bardziej wolałem ten „koszmar” od „horroru”, jaki miewałem we własnym domu. Możliwe, że ze względu na fakt, iż chociaż przez kilka dni mogłem siedzieć samotnie w ciemnym miejscu, mając pewność, że Royal Rodney nie zjawi się tuż obok. Tam też mogłem do woli pisać moje wiersze. Pod wieloma względami więc to miejsce było lepsze od tego, które zawierało ludzi, z którymi łączą mnie więzy krwi.
- Za godzinę ma cię tutaj nie być – powiedział tylko i szybko opuścił pomieszczenie.
Westchnąłem, pełen rezygnacji i bardzo cicho rozpocząłem pakowanie.
13 lutego 2188r.
- O, Daniel!
Spojrzałem w stronę, z której mnie wołano. Nieopodal siedział mężczyzna z długą, siwą brodą. Do niego przytulał się pewien niewysoki, wychudzony chłopiec o czarnych włosach i zielonych oczach, w których – jak zwykle – dostrzegłem „iskierki radości.” To właśnie on machał ręką w moją stronę, śmiejąc się przy tym głośno. Bez namysłu podszedłem bliżej, a on odsunął się na tyle, że mogłem zająć miejsce obok.
Simona uważam za „przyjaciela.” Choć nie tego „prawdziwego”, to jednak lojalnego jak mało kto. To wszak on dotrzymywał mi zawsze towarzystwa, gdy przybywałem i zostawałem w Piątej Alei. On podtrzymywał mnie na duchu i przekonywał, że warto walczyć, gdy chciałem porzucić na zawsze pisanie wierszy. On oczekiwał z wytęsknieniem chwili, w której znów przybędę, usiądę obok, porozmawiamy, napiszę mu coś i przeczytam.
- Znowu cię wyrzucił? - spytał.
Kiwnąłem tylko głową.
- Ostatnio robi to coraz częściej – zauważył. - Ja nie narzekam, bo wtedy zawsze tu przychodzisz, ale... no...
Zaśmiałem się cicho.
- Ktoś pokroju Royala Rodneya nie bawi się w „zachowywanie pozorów” - zapewniłem. - Tym razem za to, że odważyłem się obiecać Colleen, że napiszę wiersz dla niej.
- Żałosne – prychnął Simon. - Ten facet ma nierówno pod sufitem.
- Simonie! - oburzył się starszy mężczyzna siedzący obok mojego znajomego. - Nie obrażaj nikogo...
- Royala Rodneya? - podsunął mu. - Dziadku?
- A, to w porządku – uspokoił się tamten. - To jeden z kilku wyjątków.
Mimowolnie ponownie się roześmiałem. Nie wiedzieć czemu, Simon i jego dziadek wydają się stokroć bliżsi memu sercu od rzeszy rodzeństwa, bogatych dziadków i „interesujących” rodziców, których ponoć posiadam.
- Napisz mi coś – powiedział nagle Simon. - Dawno nie widziałem twoich wierszy.
- I tak byś ich nie przeczytał – zauważyłem, wyciągając kilka kartek papieru i ołówek.
- Ale lubię patrzeć, jak się skupiasz – stwierdził, ku mojemu szczeremu zdumieniu. - Wtedy wyglądasz tak... Tak poważnie. I zabawnie. Wydaje mi się, że patrzę na „oazę spokoju” i tak jakoś... Czuję się bezpieczniej, wiesz?
- To prawda – podchwycił zaraz dziadek Simona. - Spoglądając na ciebie, gdy piszesz, można odnieść wrażenie, że jest się w małym raju, gdzie nikt i nic nie będzie w stanie zrobić nam krzywdy. Zupełnie, jakbyś nas chronił.
Zaskoczyli mnie swymi słowami. Nie przypuszczałem dotąd, że moja poezja może stanowić dla kogoś źródło ukojenia, a tym bardziej, że ja sam mogę za tego typu rzecz uchodzić. W gruncie rzeczy jestem jedynie małym, ośmioletnim chłopcem, który niczego tak naprawdę nie wie o życiu, żyjąc z dnia na dzień i czekając na to, co przyniesie mu los, zazwyczaj mający twarz Royala Rodneya i jego ręce uderzające z ogromna siłą.
- D-dobrze – przytaknąłem.
W chwilach zwątpienia i gdy jest mi bardzo źle
Przeglądam wspomnienia i modlę cichutko się
Wydaje się, że świat barwy czarów przybiera znów
Ciemny dzień, jasna noc i tysiące pięknych snów.
Siedzę w kącie ciemnym, prosząc Boga Jedynego
By nie odszedł i nie zdradził dziecka porzuconego
Modlitwą błagam o chwile wytchnienia i radości
Bym mógł zostawić kiedyś te lata samotności.
I proszę Pana, by mnie uraczył dobrocią jedyną
Nim chwile bólu, żalu i płaczu wokół przeminą
Niech mi da siłę, przybędzie, pocieszy, nie zwleka
Pozwoli wiedzieć że przyszłe szczęście gdzieś czeka.
Niechaj uwierzę, tak tylko na chwilę maleńką tą
Że krwawych mych blizn nie widać wśród rąk
A dnia pewnego też szczęście zapuka do drzwi
Powie „Dzień dobry, Danielu!” po prostu mi.
I wówczas stanę dumnie przed obliczem tego
Co nie potrafił, nie umiał kochać nikogo żywego
Powiem „Dzień dobry, ojcze. Dziękuję ci,
Żeś miłości przed mną zamykał drzwi.”
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Saphic 1.5 // Theme created by
Sopel &
Programosy.pl
Regulamin